poniedziałek, 16 czerwca 2014

Chrzciny taczki

  Już trochę minęło od "chrzcin" mojej turbo taczki, auto już dawno wyklepane, pomalowane i poklejone reklamami ale tego dnia nie zapomnę chyba do końca życia.

  Śpieszyłem się na dość ważne spotkanie w restauracji indyjskiej (z resztą polecam indyjskie jedzenie, mega, mega pozytywna szama), śmigałem taczką w te i wewte poszukując miejsca do zaparkowania aż w końcu się udało - wjeżdżam i *bach* drzwi wgniecione. Z własnej głupoty właśnie straciłem zniżki, no chyba, że poszkodowany zgodzi się na naprawę bez ubezpieczalni. O tyle ciekawie to wygląda, że Zafirka, która dostała moimi drzwiami miała jedną ryskę a moja papierowa taczka miała mały dramat. Ale tak to bywa w średnim wieku - dochodzą zmarszczki, ryski...a potem pozostaje tylko lifting :-)

Przeparkowałem auto na przeciwko miejsca zdarzenia, zapisałem swój numer telefonu na kartce, kartkę wsunąłem za wycieraczkę, dałem go też w sklepie znajomego obok miejsca wydarzenia i popędziłem do knajpy.

Jedzenie było super, spotkanie również, przyszedł czas na powrót do taczki i jazda na kolejne spotkanie. Moim oczom ukazała się piękna blokada na kole, bowiem okazało się, że od jakiegoś czasu w tym miejscu gdzie zostawiłem auto nie można parkować.

  W ten oto sposób w dzień wyrzuciłem pięć stów w błoto, żeby tego było mało, poszkodowany nie chciał naprawy bez udziału ubezpieczalni więc prawdopodobnie zniżki też polecą w bagno.





Najważniejszym wnioskiem jaki wyciągnąłem z tego zdarzenia jest to, że jeżdżę papierzakiem i nie chcę nawet myśleć jakby wyglądał po większej kolizji...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz